poniedziałek, 31 grudnia 2007
sobota, 15 grudnia 2007
A my do Betlejem.
Autor: Roman Kijanka źródło: nowiny24
http://www.nowiny24.pl/apps/pbcs.dll/article?AID=/20071227/WEEKEND/775965902
http://www.nowiny24.pl/apps/pbcs.dll/article?AID=/20071227/WEEKEND/775965902
Pod szopką w przysiółku Betlejem kilkadziesiąt osób. - Już są blisko - słychać szepty.
Nagle niebo rozświelta raca. - Nadchodzą!
Od fragmentu Ewangelii o narodzeniu Chrystusa
rozpoczyna się Betlejemskie spotkanie. (fot. Fot. Roman Kijanka)
Jest piątek, zbliża się godz. 21.
W Betlejem coraz więcej ludzi. Kiedy raca gaśnie na niebie, na szczycie pagórka pojawiają się światła. Słychać kolędę. Już można rozpoznać nadchodzące postaci. Idze śmierć, biała z kosą na ramieniu. Obok diablątko. Józef z latarnią i trąbką zawieszoną na szyi pomaga Marii. Brną przez ugory, zaorane pola. Mają za sobą 15 kilometrów marszu.
Prowadzi ich przewodnik i ratownik GOPR-u, Jacek Hołub. W betlejemskiej podróży jest osłem. Niosą życzenia, opłatek i Betlejemskie Światło Pokoju, które odebrali kilka godzin wcześniej na jarosławskim Rynku. Ogień zapalony w Betlejem dotarł tu dzięki skautom i harcerzom. Przewodnicy niosą go do stojących na obrzeżach wsi domów, by zakończyć w Betlejem - przysiółku Rudołowic, wsi leżącej kilkanaście kilometrów od Jarosławia. Tak dzieje się od ośmiu lat.
Nie zapominają o nas
Członkowie Stowarzyszenia Pilotów i Przewodników Wycieczek z Jarosławia zwykle pieszą wędrówkę zaczynają w podjarosławskim Cieszacinie. Tam odwiedzają mieszkającą z dala od wsi rodzinę. Czeka na nich ognisko i pączki przygotowane przez gospodynię. Obok sosny i dębu zrośniętych razem, uważanych przez miejscowych za symbol miłości, co roku składają sobie
życzenia i dzielą się opłatkiem.
Ale tym razem było inaczej. Kolędnicy przyszli z ostatnim pożegnaniem. Dzień wcześniej zmarła żona właściciela. Pozostawili pogrzebową wiązankę. Podziękowanie za życzliwość i za pączki, które zawsze na nich czekały.
Z Cieszacina wędrownicy ruszają w kierunku Betlejem. Idą po bezdrożach. Widok biblijnych postaci przedzierających się przez pola budzi zdziwienie. W mroźnym nocnym powietrzu ich kolędy słychać daleko. Dla ludzi czekających pod szopką w Betlejem niosą świąteczne życzenia z opłatkiem, prezenty, zabawki i słodycze, a wśród nich świąteczne pierniki.
W Betlejem przy rozstawionych obok szopki stołach krząta się Maria Gilarska z Koła Gospodyń Wiejskich w Rudołowicach. W domu Huków kobiety przygotowują potrawy. By wszystko było ciepłe pilnuje mąż Reginy Huk.
- Przyszykowałyśmy kwasówkę z grzybami, kapuśniaki, są też kartoflaki i pierogi z kaszą gryczaną, jest bigos - wylicza pani Regina. - Nie zapominają o nas. To i my o nich pamiętamy. Przyjdą zmęczeni zmarznięci. Ciepła kwasówka ich rozgrzeje.
W Betlejem coraz więcej ludzi. Kiedy raca gaśnie na niebie, na szczycie pagórka pojawiają się światła. Słychać kolędę. Już można rozpoznać nadchodzące postaci. Idze śmierć, biała z kosą na ramieniu. Obok diablątko. Józef z latarnią i trąbką zawieszoną na szyi pomaga Marii. Brną przez ugory, zaorane pola. Mają za sobą 15 kilometrów marszu.
Prowadzi ich przewodnik i ratownik GOPR-u, Jacek Hołub. W betlejemskiej podróży jest osłem. Niosą życzenia, opłatek i Betlejemskie Światło Pokoju, które odebrali kilka godzin wcześniej na jarosławskim Rynku. Ogień zapalony w Betlejem dotarł tu dzięki skautom i harcerzom. Przewodnicy niosą go do stojących na obrzeżach wsi domów, by zakończyć w Betlejem - przysiółku Rudołowic, wsi leżącej kilkanaście kilometrów od Jarosławia. Tak dzieje się od ośmiu lat.
Nie zapominają o nas
Członkowie Stowarzyszenia Pilotów i Przewodników Wycieczek z Jarosławia zwykle pieszą wędrówkę zaczynają w podjarosławskim Cieszacinie. Tam odwiedzają mieszkającą z dala od wsi rodzinę. Czeka na nich ognisko i pączki przygotowane przez gospodynię. Obok sosny i dębu zrośniętych razem, uważanych przez miejscowych za symbol miłości, co roku składają sobie
życzenia i dzielą się opłatkiem.
Ale tym razem było inaczej. Kolędnicy przyszli z ostatnim pożegnaniem. Dzień wcześniej zmarła żona właściciela. Pozostawili pogrzebową wiązankę. Podziękowanie za życzliwość i za pączki, które zawsze na nich czekały.
Z Cieszacina wędrownicy ruszają w kierunku Betlejem. Idą po bezdrożach. Widok biblijnych postaci przedzierających się przez pola budzi zdziwienie. W mroźnym nocnym powietrzu ich kolędy słychać daleko. Dla ludzi czekających pod szopką w Betlejem niosą świąteczne życzenia z opłatkiem, prezenty, zabawki i słodycze, a wśród nich świąteczne pierniki.
W Betlejem przy rozstawionych obok szopki stołach krząta się Maria Gilarska z Koła Gospodyń Wiejskich w Rudołowicach. W domu Huków kobiety przygotowują potrawy. By wszystko było ciepłe pilnuje mąż Reginy Huk.
- Przyszykowałyśmy kwasówkę z grzybami, kapuśniaki, są też kartoflaki i pierogi z kaszą gryczaną, jest bigos - wylicza pani Regina. - Nie zapominają o nas. To i my o nich pamiętamy. Przyjdą zmęczeni zmarznięci. Ciepła kwasówka ich rozgrzeje.
Ze śmiercią też można żyć w zgodzie.
(fot. Fot. Roman Kijanka)
Wigilia na mrozie
Co roku na betlejemskim spotkaniu jest cora więcej osób. Są mieszkańcy Betlejem, ludzie z Rudołowic i przyjezdni.
Spotkanie rozpoczyna odczytanie fragmentu Ewangelii o narodzeniu Chrystusa. W tym roku czyta ją ks. Arkadiusz, franciszkanin z Jarosławia. Potem najstarsze mieszkanki przysiółka odbierają światełko pokoju. W domach podjarosławskiego Betlejem zabłyśnie ogień zapalony miejscu narodzenia Jezusa. Przewodnicy składają życzenia i rozdają opłatki. Po chwili wszyscy życzą sobie nawzajem. Mikołaj rusza z prezentami, a świąteczne pierniki rozdaje Jacek Hołub, koordynator i pomysłodawca akcji. Pomimo mroźnej nocy przy szopce robi się ciepło.
Na stołach pojawiają się tradycyjne potrawy. Zaczyna się wieczerza wigilijna. Jedyna w swoim rodzaju. Przy szopce, na stojąco i w mrozie. Cztery pokolenia mieszkańców Betlejem kolęduje razem z przewodnikami, mieszkańcami Rudołowic i gośćmi. Przed północą spotkanie się kończy. Za rok
spotkają się ponownie. Bo ta Wigilia ma swój charakter. Na polu. Obok skromnej szopki. Jak dwa tysiące lat temu...
Spotkanie rozpoczyna odczytanie fragmentu Ewangelii o narodzeniu Chrystusa. W tym roku czyta ją ks. Arkadiusz, franciszkanin z Jarosławia. Potem najstarsze mieszkanki przysiółka odbierają światełko pokoju. W domach podjarosławskiego Betlejem zabłyśnie ogień zapalony miejscu narodzenia Jezusa. Przewodnicy składają życzenia i rozdają opłatki. Po chwili wszyscy życzą sobie nawzajem. Mikołaj rusza z prezentami, a świąteczne pierniki rozdaje Jacek Hołub, koordynator i pomysłodawca akcji. Pomimo mroźnej nocy przy szopce robi się ciepło.
Na stołach pojawiają się tradycyjne potrawy. Zaczyna się wieczerza wigilijna. Jedyna w swoim rodzaju. Przy szopce, na stojąco i w mrozie. Cztery pokolenia mieszkańców Betlejem kolęduje razem z przewodnikami, mieszkańcami Rudołowic i gośćmi. Przed północą spotkanie się kończy. Za rok
spotkają się ponownie. Bo ta Wigilia ma swój charakter. Na polu. Obok skromnej szopki. Jak dwa tysiące lat temu...
Jest i drugie Betlejem
Drugi przysiółek o tej nazwie leży obok Hawłowic w gminie Pruchnik. To również
miejsce na skraju wsi. Dzisiaj mieszka w nim jedna rodzina. Kilka lat temu zbudowano tam kamienną grotę. Przed świętami pojawiają się w niej postaci Józefa i Marii pochylone nad Jezusem. W Wigilię wieczorem zbierają się ludzie. Z betlejemskiej groty Ida na pasterkę.
miejsce na skraju wsi. Dzisiaj mieszka w nim jedna rodzina. Kilka lat temu zbudowano tam kamienną grotę. Przed świętami pojawiają się w niej postaci Józefa i Marii pochylone nad Jezusem. W Wigilię wieczorem zbierają się ludzie. Z betlejemskiej groty Ida na pasterkę.
Skąd pod Jarosławiem Betlejem?
W 1939 r. z Francji do Jodłówki koło Pruchnika wrócił ojciec Marii Huk, dziś 77 letniej mieszkanki przysiółka.
- Z trzema innymi gospodarzami postanowili zamieszkać bliżej Jarosławia - opowiada pani Maria. - Zdarzyła się okazja. Dziedzic z Rudołowic sprzedawał pole. Kupili działki, rozebrali domy w Jodłówce i postawili na rudołowickich polach. Najpierw stała szopa. Miejscowym parobkom skojarzyła się z Betlejem. Tak zostało.
Maria miała 9 lat, gdy rodzice opuścili Jodłówkę. Do czterech gospodarstw dołączyły jeszcze dwa. Dzisiaj w Betlejem jest sześć gospodarstw, mieszka trzydzieści klika osób.
- Wszędzie było daleko. Nawet po wodę musieliśmy chodzić do wioski. Nie było nawet malutkiego drzewka. Ciężko się żyło z dala od ludzi - wspomina Maria.
Dzisiaj Betlejem jest małą osadą. Dookoła domów rosną drzewa. Niektóre już bardzo stare. Mieszkańcy mają wodociąg, gaz, telefon, no i oczywiście prąd. Od kilku lat zagnieździł się u nich bocian.
- Całe lato nas pilnuje - mówi Maria Huk.
Na polnej drodze do Betlejem pojawił się tej jesieni równiutki asfalt. - Teraz można tu żyć. Jak najdłużej - mówią mieszkańcy.
W 1939 r. z Francji do Jodłówki koło Pruchnika wrócił ojciec Marii Huk, dziś 77 letniej mieszkanki przysiółka.
- Z trzema innymi gospodarzami postanowili zamieszkać bliżej Jarosławia - opowiada pani Maria. - Zdarzyła się okazja. Dziedzic z Rudołowic sprzedawał pole. Kupili działki, rozebrali domy w Jodłówce i postawili na rudołowickich polach. Najpierw stała szopa. Miejscowym parobkom skojarzyła się z Betlejem. Tak zostało.
Maria miała 9 lat, gdy rodzice opuścili Jodłówkę. Do czterech gospodarstw dołączyły jeszcze dwa. Dzisiaj w Betlejem jest sześć gospodarstw, mieszka trzydzieści klika osób.
- Wszędzie było daleko. Nawet po wodę musieliśmy chodzić do wioski. Nie było nawet malutkiego drzewka. Ciężko się żyło z dala od ludzi - wspomina Maria.
Dzisiaj Betlejem jest małą osadą. Dookoła domów rosną drzewa. Niektóre już bardzo stare. Mieszkańcy mają wodociąg, gaz, telefon, no i oczywiście prąd. Od kilku lat zagnieździł się u nich bocian.
- Całe lato nas pilnuje - mówi Maria Huk.
Na polnej drodze do Betlejem pojawił się tej jesieni równiutki asfalt. - Teraz można tu żyć. Jak najdłużej - mówią mieszkańcy.
Subskrybuj:
Posty (Atom)